Drukuj
Kategoria: Dobre Słowo

 Dobre Słowo, 28.01.2014 r. – wtorek, III tydzień zwykły

2 Sm 6,12b-15.17-19; Ps 24,7-10; Mt 11,25; Mk 3,31-35

"Pozwolić, aby powoli zaczęła się budzić radość wiary"

Jeden z popularnych rekolekcjonistów, ks. Krzysztof Grzywocz, zauważył to, że jeśli ktoś nie potrafi odpoczywać, to powinien mieć także zakaz pracy. A ciekawe – gdyby pójść tropem takiego zestawienia i zapytać - co z osobami, które twierdzą, że są wyznawcami Chrystusa, a nie noszą w sobie radości Ewangelii? Czy powinny mieć zakaz praktykowania wiary?

Dla Złego „dobry” chrześcijanin, to smutny chrześcijanin. I – co koniecznie należy dodać za świętym Pawłem – nie chodzi tu o smutek, który służy nawróceniu. Ten jest często bardzo pożądany. A chociaż może i zasmuciłem was moim listem, to nie żałuję tego; nawet zresztą gdybym i żałował, widząc, że list ów napełnił was na pewien czas smutkiem, to teraz raduję się – nie dlatego, żeście się zasmucili, ale żeście się zasmucili ku nawróceniu. Zasmuciliście się bowiem po Bożemu, tak iż nie ponieśliście przez nas żadnej szkody. Bo smutek, który jest z Boga, dokonuje nawrócenia ku zbawieniu, którego się potem nie żałuje, smutek zaś tego świata sprawia śmierć (2 Kor, 7, 8-10). Bardziej idzie tu o jakiś wstrząsający brak powodów do radości związanej z bliskością Pana. Błogosławiony lud, który umie się cieszyć – mówi refren jednego z psalmów liturgicznych. To dopiero śmiertelne niebezpieczeństwo – nie widzieć powodów do ucieszenia się zażyłością z Panem Bogiem! Ono owocuje smutkiem wprowadzającym nas w niewolę pobożności, czyli w martwotę odbywanych praktyk religijnych, które w swej istocie nie są już wyrazem ufnej wiary. Stają się smutnym spektaklem, zmierzającym do tragicznego finału. A przecież tak wcale być nie musi.

Papież Franciszek zauważa w Evangelii gaudium (pkt 4) pewną trudność występującą u niektórych chrześcijan: Istnieją chrześcijanie, którzy zdają się żyć Wielkim Postem bez Wielkanocy. Przyznaję jednak, że radości nie przeżywa się w ten sam sposób na wszystkich etapach i w każdych okolicznościach życia, nieraz bardzo trudnych. Dostosowuje się ona i zmienia, a zawsze pozostaje przynajmniej jako promyk światła rodzący się z osobistej pewności, że jest się nieskończenie kochanym, ponad wszystko. Rozumiem osoby skłaniające się do smutku z powodu doświadczania poważnych trudności, jednak trzeba pozwolić, aby powoli zaczęła się budzić radość wiary jako tajemnicza, ale mocna ufność, nawet pośród najgorszej udręki: «Pozbawiłeś mą duszę spokoju, zapomniałem o szczęściu. [...] Biorę to sobie do serca, dlatego też ufam: Nie wyczerpała się litość Pana, miłość nie zgasła. Odnawia się ona co rano; ogromna jest Twa wierność. [...] Dobrze jest czekać w milczeniu ratunku od Pana» (Lm 3, 17. 21-23. 26). Nie ma więc powodów do rozpaczy, bo zawsze jest możliwość odzyskania utraconej radości. Psalmista prosi: Przywróć mi radość z Twojego zbawienia i wzmocnij mnie duchem ofiarnym (Ps 51, 14).

Gdzie tę radość tracimy i co zrobić, gdy dotrze do nas to, że przez utratę radości stajemy się toksyczni?

Słyszałem ostatnio o mamie, która – pewnie w tzw. dobrej wierze – przedstawiała dziecku, tuż przed pójściem na Eucharystię, swoje oczekiwania względem niego. Wśród nich nie padła żadna zachęta do radości, ale miażdżące ją zakazy, typu: nie śpiewaj, nie biegaj po kościele, nie kładź się na posadzce, itp. Pewnie wypływało to z troski o godne przeżycie Eucharystii, ale jest zbyt duże ryzyko przesunięcia akcentu z radości w przykry obowiązek. Skąd w wielu z nas mogą pojawiać się podobne komendy wydawane innym bądź sobie? Oczywiście, że nie chodzi tu o pozwolenie na swobodę zachowań w miejscu, gdzie skoordynowane, a nie spontaniczne postawy, gesty i słowa dominują w całej liturgii. Jednak skupiając się jedynie na ostrzeżeniach czy zakazach, można spostrzec, że jest to jakiś zaczyn do kojarzenia Eucharystii i Kościoła z brakiem życia. Taka nieżyciowa świętość. I co wtedy? Nie chodzi tu o szukanie winnych, ale o odnalezienie przyczyn takiej formacji religijnej, która wyzuta jest z radości. Niezbędna wydaje się refleksja oparta na Słowie Bożym. Dzisiejsza Liturgia Słowa może dostarczyć nam ważnych wskazówek do tego, jak uczyć się mądrze otwierać na radość w przeżywaniu wiary.

Pierwszą wydaje się być nastawienie, z jakim przychodzimy do Pana. Patrząc na króla Dawida, z fragmentu Drugiej Księgi Samuela, nie sposób nie zauważyć, z jak wielką radością sprowadza świętość Izraela – Arkę Bożą – z domu Obed-Edoma do Miasta Dawidowego. Skąd się bierze takie nastawienie? Hojność serca, wyrażana w ofiarach składanych po każdym z sześciu kroków niosących Arkę Bożą, nie może mieć w tej sytuacji innego źródła, niż głęboka świadomość obdarowywania. Bierze się ona z udziału w życiu we wzajemnej relacji z Panem. To ona niesie radość, o której Jezus powie jako o swoim pragnieniu i darze dla uczniów, że jest radością pełną. Pan daje, a ja odpowiadam. Cóż masz, czego byś nie otrzymał? A jeśliś otrzymał, to czemu się chełpisz, tak jakbyś nie otrzymał? (1Kor 4, 7). Wzajemność wprowadza w pełnię, czyli w głębokie przeświadczenie o miłości, której niczego nie jest w stanie odwołać. Na wieki zachowam łaskę dla Dawida, z nim moja wierność i łaska, a w moim imieniu jego moc wywyższona (Ps 89). Drugą podpowiedzią jest więc wzajemność w miłości z Panem. Dlatego nie ma innej opcji, niż pełne zaangażowanie się w relację z Bogiem, której siła bierze się właśnie ze wzajemności. Kiedyś jeden z gimnazjalistów, odpowiadając na pytanie, czemu niektórzy nudzą się na Eucharystii, powiedział krótko: Bo się w nią nie angażują. Dawid wtedy tańczył z całym zapałem w obecności Pana, a ubrany był w lniany efod. (Ponoć niesłusznie przypisuje się to zdanie św. Augustynowi, ale mimo to brzmi ono – w kontekście króla Dawida – dość znacząco: Człowieku, naucz się tańczyć, bo inaczej aniołowie w niebie nie będą wiedzieć, co z tobą zrobić). Dawid cały zapał skierował ku Panu. To angażuje innych.

Okazuje się więc, że wzajemność w relacji nie obejmuje tylko osobistych spotkań z Bogiem. Wiara wprawdzie jest sprawą osobistą, ale nie prywatną. Dawid wraz z całym domem izraelskim prowadził Arkę Pana wśród radosnych okrzyków i grania na rogach. Trzecią podpowiedzią jest więc nawiązywanie relacji z innymi wierzącymi. Jeśli brakuje choćby zwykłego uczestniczenia w Eucharystii z kimś bliskim czy – bardziej odpowiedzialnego kroku w wierze – formacji we wspólnocie, to wyobcowanie w wierze mamy już gotowe. Z niego bierze się – w najlżejszym przypadku – rozbicie na dwa, średnio do siebie przystające, światy bądź – w tym cięższym wydaniu – urojenia na tle religijnym. Wspólnotowe traktowanie życia jest więc pełnym wyrazem pragnień Boga, który sam żyjąc we wspólnocie Osób Boskich, tak też nas stwarza, zbawia i powołuje do pełni szczęścia. Zaniedbywanie tej prawdy w krótkim czasie może się zemścić. Zamiast wspólnot w wierze pojawią się jakieś „opakowania zastępcze”, czyli jej wypaczenia w postaci różnego rodzaju, mniej lub bardziej zakamuflowanych sekt, gangów czy nawet mafii.

Zdrowa wspólnota w wierze dokłada starań, przez każdą z osób tworzących ją, aby w centrum, w samym środku jej życia, był Pan. I to jest czwarta wskazówka z Liturgii Słowa. Przyniesioną więc Arkę Pana ustawiono na przeznaczonym na to miejscu w środku namiotu, który rozpiął dla niej Dawid, po czym Dawid złożył przed Panem całopalenia i ofiary pojednania. Jeśli Pan jest w centrum życia osobistego i wspólnotowego, to wzrost w wierze staje się nie tylko teorią, ale widoczną praktyką. Dlaczego? Bo z tej bliskości rodzi się odkrycie tego, co rzeczywiście nas rozwija i prowadzi do pełni zbawienia. A co może nas bardziej otwierać na pełnię szczęścia, jeśli nie pełnienie woli Bożej? To piąta podpowiedź z dzisiejszej Liturgii Słowa. To ona nadaje smak życiu i pozwala w nim znaleźć swoje miejsce. Ci, którzy pełnią wolę Bożą, stają się ludźmi naprawdę bliskimi sobie. Wówczas nie chodzi już tylko o więzy krwi, ale o coś znacznie głębszego, czyli o więzy zbawiennej miłości. Pełnienie woli Bożej czyni z osób rodzinę. Nadeszła Matka Jezusa i bracia i stojąc na dworze, posłali po Niego, aby Go przywołać. Właśnie tłum ludzi siedział wokół Niego, gdy Mu powiedzieli: „Oto Twoja Matka i bracia na dworze pytają się o Ciebie”. Odpowiedział im: „Któż jest moją matką i którzy są braćmi?” I spoglądając na siedzących dokoła Niego rzekł: „Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką”.

Warto może się dziś zapytać o jakość relacji z osobami bliskimi naszemu sercu. Ile we wzajemnym odnoszeniu się do siebie jest troski o zbawienie? Może zabrzmi to kontrowersyjnie, ale czy dla ciebie jako małżonka/małżonki „jedynym”, co łączy cię z małżonką/małżonkiem, jest to, że jest twoją/twoim żoną/mężem? Dostrzegasz coraz wyraźniej, jak – bez nachalności – masz troszczyć się nie tylko o chleb, bo nie samym chlebem żyje człowiek, ale o każde słowo, które wychodzi z ust Bożych? Nierzadko przecież jest i tak, że więzy rodzinne są tak bardzo sponiewierane zaniedbaniem szukania i pełnienia woli Bożej, iż poza „zachowaniami hotelowymi”, nie ma autentycznych oznak domu i rodziny w nim żyjącej.

Podobnie może być we wspólnotach religijnych, które sprawują kult siebie, a nie żyjącego w nich Boga. Skrupulatnie wypełniają „swoje wole”, za które dodatkowo jeszcze oczekują zauważenia i jakiejś „skromnej” gratyfikacji, w postaci choćby pochwały i docenienia podjętych wysiłków. O woli Bożej słychać tylko wtedy, gdy pokrywa się ona z ich intuicjami i wizją siebie. Bywa i tak, że za odejściem (oczywiście nie za każdym razem) z jakiejś wspólnoty kryło się niedopieszczenie czyjegoś egoizmu. Wspólnota liczyła się do momentu, kiedy można było się tam „nachapać” i wyciągnąć z obecności w niej przeświadczenie o własnej „porządności” oraz poprawę samopoczucia. Bywa i tak, jeśli nie pełni się woli Bożej. Tam, gdzie jest ona nieustannym poszukiwaniem i punktem odniesienia w codziennym życiu, sprawy i relacje wzajemne mają się dobrze i zdrowo. Radość jest wtedy radością, a nie wyłącznie zachętą do uśmiechów, często wywoływanych na pokaz przez – prawie już – „dyżurnych uśmiechaczy”. To radość, a nie stała skłonność do spłycania istotnych refleksji, wyrażająca się albo przez ucieczkę w wesołkowatość, albo lekceważenie realnych zagrożeń. Także i bolesne doświadczenia przeżywa się w głębokim doświadczeniu radości. Nie pojawia się ona sztucznie, ale wypływa z serca autentycznie zbliżonego do Pana. Ci, którzy we łzach sieją, żąć będą w radości. Idą i płaczą niosąc ziarno na zasiew, lecz powrócą z radością, niosąc swoje snopy (Ps 126, 5-6). Jest ona – jak określił to cytowany już Papież Franciszek – jako promyk światła rodzący się z osobistej pewności, że jest się nieskończenie kochanym, ponad wszystko.

Ciekawe, ilu z nas nosi w sobie tę radość, którą wyrażają także zewnętrzne uśmiechy? A ilu śmieje się, ma twarz gładszą od masła, lecz serce napastliwe, słowa łagodniejsze od oliwy, lecz są to obnażone miecze? (Ps 55, 22).

Panie, tylko Ty jeden wiesz, co w mym sercu dzieje się i tylko Ty umacniasz radość ze zbawienia bądź przywracasz ją, gdy została we mnie, czy też przeze mnie, zamulona. Pozwól mi zbliżyć się w osobistej refleksji do Ciebie ze słowem, które dziś posyłasz. Daj podjąć trud, który zaowocuje dostrzeżeniem Twego pogodnego oblicza.