Drukuj

Dobre Słowo od Was XII Niedziela Zwykła "C"

posted by: Basia i Romek Rabajczykowie
Poprawiono: 22 czerwiec 2013

Zapłaczmy...

Czy zdarzyło nam się płakać nad swoim grzechem? Możliwe, że tak. A możliwe, że płakaliśmy z bezsilności, rozpaczy, wstydu. To dobrze. Najgorsze, co nas mogłoby spotkać, to przyzwyczajenie, że grzeszę jak zwykle, spowiadam się jak zwykle i jak zwykle dostaję rozgrzeszenie.

 

            Ale czy płakaliśmy kiedyś nad grzechem nie dlatego, że nam coś się stało, ale że komuś zrobiliśmy krzywdę? Czy płakaliśmy nad bólem zadanym drugiemu człowiekowi albo zgorszeniem przez nas wywołanym? Pewnie rzadziej. Bo łatwiej skupić się na sobie. Często umyka świadomości, że mój grzech zawsze rani i co najmniej zubaża najbliższych.

            A tak naprawdę chodzi o to czy mam świadomość, że jest Ktoś, komu na mnie zależy bardziej, niż mnie samemu. I że grzech to nie tylko błąd, ale przede wszystkim zlekceważenie relacji z Osobą. I to jest pierwsze pytanie, jakie niesie dzisiejsza Ewangelia: jaka jest moja relacja z Jezusem?

            Nie o to chodzi czy wierzę, czy się spowiadam, czy kogoś obmawiam albo komuś zazdroszczę. Nie chodzi o ilość różańców ani frekwencję na nabożeństwach czerwcowych. Chodzi tylko o to czy Jezus jest postacią papierową, ustną bądź pisemną deklaracją, czy też jest bliski i święty.

            Bo można odhaczyć wszystkie przykazania, dla pewności mieszkać w domu z pięciometrowym murem, żeby nie przelazł nikt, kto może nam zburzyć spokój sumienia. Ale i tak kiedyś dotrze do nas pytanie: kim Jezus dla mnie jest?

            Odpowiedz nie dla proboszcza, nie dla sąsiada, nie dla papieża czy biskupa. Nie ma pytań pomocniczych: czy jestem dobrym człowiekiem? Nie pomogą tłumaczenia, że całkiem porządny ze mnie ojciec czy matka, że inni są gorsi. Wcale nie o to chodzi. Zasadniczy problem polega na tym, czy ja chcę osobiście poznać Jezusa? Czy poznanie Go jest celem całej mojej religijności i przeżywania liturgii, czy też odklepaniem zobowiązań?

            Cała religia bez Osoby Jezusa to kpina i jedno wielkie oszustwo. Wymagania w stylu: popraw się, nawróć, przestań wreszcie – bez Jezusa – przypominają wyciąganie się z rzeki za włosy.

A jednak dużo łatwiej odbębnić na pokaz tysiąc przykazań, niż uznać własną niemoc. Łatwiej udawać całe życie, że jestem porządnym obywatelem, niż złapać rękę, która mnie wyciągnie z tego, co zabija. Bo wcale nie chcemy wierzyć Bogu, który pragnie nas prowadzić. Przecież to my chcielibyśmy Mu dyktować, co ma robić z naszym życiem.

            Jak już mamy płakać, zapłaczmy nad sobą, gdy odtrącamy rękę Jezusa. Zapłaczmy nad tyloma niewykorzystanymi momentami, kiedy wiemy, że nas zaprasza i na nas czeka. Zapłaczmy nad ranami, które przyjął zamiast nas. Zapłaczmy nad odtrąconym Bogiem. A potem uchwyćmy się nadziei, że On wlewa w nasze wnętrza nowego Ducha i błagajmy, byśmy mieli odwagę Go przyjąć.

            Wielbić Boga, to znaczy cieszyć się Bogiem. Śpiewać Bogu, to oddawać Mu nasze serce. Tęsknić za Nim, to kroczyć Jego śladami, bo tylko Jego ślady prowadzą nas do prawdziwego życia.